„To był dobry czas dla Bytomia”. XXX CSW Kronika - aneks
Za początek Galerii Kronika uznajemy jesień 1991 roku, kiedy uchwałą rady miejskiej powołano instytucję, ale wiadomo, że nie powstała ona w próżni. Wcześniej przy ówczesnym Placu Poli Maciejowskiej, a dzisiejszym Rynku funkcjonowała bytomska filia BWA Katowice. Z Markiem Kusiem rozmawia Iwona Sobczyk.
Iwona Sobczyk: Jak to się stało, że znalazłeś się najpierw w tej bytomskiej filii BWA Katowice, a potem w Kronice i jaka była Twoja rola w procesie transformacji z jednej instytucji w drugą?
Marek Kuś: Do Bytomia zaprosił mnie Leonard Jaszczuk. Poznaliśmy się, kiedy byłem jeszcze na studiach w Cieszynie. Robiłem wtedy niewielką wystawę w galerii prowadzonej w liceum w Chorzowie przez szkolnego kolegę Andrzeja Przywary. Galeria nazywała się Pisuart.
Wdzięczna nazwa.
Uzasadniona, bo galeria znajdowała się w toalecie. To właśnie na tej wystawie poznałem Leonarda Jaszczuka. Katowickie środowisko artystyczne to byli ludzie, którzy dobrze się znali. Ja studiowałem w Cieszynie. Osobą, która na uczelni Cieszynie najbardziej kształtowała środowisko artystyczne był wieloletni prezes Grupy Krakowskiej Jurek Wroński. Dzięki niemu poznaliśmy Kantora, Nowosielskiego, Sterna oraz wielu innych znakomitych artystów. Ściągnął na uczelnię Marka Chlandę, który był wtedy uważany za jednego z najlepszych polskich artystów. W Cieszynie, wspólnie z Piotrem Lutyńskim, poznaliśmy też Andrzeja Szewczyka. Zaprzyjaźniliśmy się, zaczęliśmy prowadzić nieformalną grupę, wokół której orbitowali inni, między innymi wspomniany wyżej Andrzej Przywara. Z kolei jego przyjacielem był Grzesiek Sztwiertnia. To było fenomenalne środowisko, przyjaźniliśmy się, bywaliśmy na wystawach, znaliśmy wszystkich istotnych artystów z Polski.
Kiedy Jaszczuk zobaczył, że moje osobiste kontakty to duży potencjał, zaprosił mnie do Bytomia. Pracował wówczas w bytomskiej filii katowickiej BWA, która działała przy ówczesnym placu Poli Maciejowskiej. To było naprzeciw dzisiejszej Kroniki w oszklonym pawilonie. Współpracował blisko z Markiem Łabno, wiceprezydentem zajmującym się w Bytomiu sprawami kultury. Mieli plan stworzenia w mieście centrum sztuki współczesnej. Szczerze mówiąc pomysł był niesamowicie nowatorski jak na ówczesne czasy i warunki.
Czyli zaczęło się od współpracy z Leonardem Jaszczukiem?
Jaszczuk współprowadził filię BWA razem ze swoją żoną Danutą, która sprawowała faktyczne obowiązki kierownika. Na jego zaproszenie przyjechałem do Bytomia w 1990 roku, zacząłem pracę w lutym 1991. Moje zadanie polegało na ustaleniu długoplanowej koncepcji programu wystawienniczego. Miałem dostać mieszkanie od miasta, ale na miejscu okazało się, że go nie ma. Zamiast tego dostałem „na chwilę” łóżko polowe i przez kilka miesięcy spałem na zapleczu galerii. Potem Spółdzielnia Społem, do której należał pawilon, zażądała jego zwrotu i miasto przeniosło nas na Chrzanowskiego 19. Tymczasowo, bo toczyły się już zaawansowane prace w przy Rynku 26, gdzie ostatecznie miała powstać nowa galeria – na pierwszym piętrze przestrzeń wystawiennicza w kształcie podkowy, a na dole lokal gastronomiczny. Nazwę Kronika wymyślił Jaszczuk. Przy Chrzanowskiego pracowaliśmy całe lato. To było ogromne mieszkanie – 140 metrów kwadratowych. Zorganizowaliśmy tam wystawę artystów z Cieszyna.
Jak wyglądały przygotowania do otwarcia Galerii Kronika?
Praca polegała z jednej strony na przygotowaniu programu, z drugiej na budowaniu ewentualnej publiczności w mieście.
Jaszczuk miał kontakt ze środowiskiem katowickim, z krakowskim trochę też – współpracował z Martą Tarabułą z galerii Zderzak. Ja miałem dobry kontakt z całym środowiskiem w Polsce. Wyszedłem z propozycją pokazów monograficznych takich artystów jak: Krysia Pasterczyk, Piotr Lutyński, Leon Tarasewicz, Mariusz Kruk, Tomasz Ciecierski, Andrzej Szewczyk czy Marek Chlanda. Miałem też pomysł na wystawy problemowe i współpracę międzynarodową. Wiele z tych inicjatyw doszło do skutku, ale…. później, w Katowicach. Wystarczy wspomnieć ideę „Międzynarodowych Spotkań Sztuki” czy wystawę „Pustynna Burza”. Dzięki współpracy z ówczesnym naczelnikiem wydziału edukacji, zapraszaliśmy młodzież licealną na prowadzone przeze mnie wykłady o sztuce współczesnej oraz działania plastyczne. Młodzi ludzie garnęli się do sztuki i stworzyli świetną publiczność galerii. Wielu z nich spotykałem w późniejszych latach zarówno w Bytomiu, jak i w Katowicach.
Lata 90. nie były dla Bytomia łaskawe. Na początku dekady nie było jeszcze tego widać?
Miasto było specyficzne, byłem nim totalnie zaskoczony. Miałem w głowie stereotyp miasta na Śląsku, że to będzie jakaś zapyziała dziura składająca się z samych familoków. Gdy przyjechałem pierwszy raz, pomyślałem, że to piękne miasto. Wyglądało na to, że Bytom będzie się rozwijać w kierunku kultury i sztuki. Powstanie galerii sztuki najnowszej, a potem centrum kultury w Bytomiu to był duży sukces. Głównie Jaszczuka, bo on parł w tym kierunku, ale również Łabno, który był na tyle skuteczny, że potrafił doprowadzić sprawę do końca.
Jak wspominasz pierwsze wystawy?
Pierwsza wystawa to były prace Andrzeja S. Kowalskiego. Potem ja zorganizowałem jeszcze dwie kuratorskie wystawy. „Wystawę sześciu”, na której pokazywaliśmy prace Krystyny Pasterczyk, Piotra Lutyńskiego, Krzysztofa Morcinka, Marka Chlandy, Andrzeja Szewczyka i moje. Natomiast pod koniec 1992 roku - indywidualną wystawę Andrzeja Szewczyka i gdzieś w trakcie pracy nad nią doszło do spięć, na skutek których zostałem zwolniony.
Jaką właściwie miałeś wtedy funkcję w Kronice?
Taką jak Jaszczuk – pracownik działu programowego. Miałem już umówione kolejne wystawy, między innymi z Leonem Tarasewiczem i Tomaszem Ciecierskim. Konflikt sprawił, że zostałem od wszystkiego odsunięty. Marek Chlanda zaprosił mnie wtedy do współpracy w Centrum Rzeźby w Orońsku, a potem dostałem propozycję z Galerii Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach, w której pracuję do dziś.
Czy w Bytomiu na początku lat 90. istniało jakieś środowisko artystyczne? Jakie ważne postaci są warte wspomnienia?
Środowiska jako takiego nie było, chociaż wytworzyło się ono z czasem, ale rzeczywiście było kilka ważnych postaci. W Bytomiu mieszkał Ludwik Poniewiera, jeden z najlepszych artystów polskiej awangardy, członek grupy Arkat, który urodził się pod Liège. Przez lata mieszkał w Polsce, jednak z początkiem lat 80. wrócił do Belgii. Poznałem go znacznie później, zaprzyjaźniliśmy się. Organizowałem mu pokazy w Katowicach. To był niesamowity facet, z czasem robił coraz lepsze prace, jeszcze jako 80-latek tworzył fenomenalne rzeczy. W Bytomiu mieszkał też Bolesław Stawiński, znakomity malarz, najbliższy przyjaciel Jonasza Sterna jeszcze sprzed wojny. Dostał pracę na ASP w Katowicach, więc przyjechał i został. Jego syn Piotr to również doskonały artysta, był zresztą pokazywany w Kronice.
Oczywiście na budowanie środowiska wokół Kroniki wpływ miały wystawy, które robiliśmy. Ludzie przyjeżdżali z całego Śląska. Zapewne pomogła nam wystawa Szewczyka, który był niezwykle charyzmatyczną postacią. Całe środowisko katowickie przyjechało na wernisaż jego wystawy. Pomysł z Kowalskim też był dobry. Był to wówczas jeden z najbardziej rozpoznawalnych profesorów na katowickiej uczelni, członek powojennej Grupy Krakowskiej, potem aktywny w środowisku śląskiej awangardy.
Jakie były warunki ekonomiczne funkcjonowania galerii? Czy artyści otrzymywali honoraria?
Przy zbiorowych wystawach nie było takiej praktyki. Wiadomo na sztukę nigdy nie było dużo pieniędzy, ale jak na tamte czasy sytuacja finansowa była niezła. Nawet udawało się nam drukować małe katalogi.
Ponownie w wystawach Kroniki brałeś udział podczas prezentacji Letniej Kolekcji Galerii Kronika w latach 1995 i 1996. Jakie prace przekazałeś do tej kolekcji? Gdzie trafiły później?
To nie była żadna kolekcja, po prostu od czasu do czasu prezentowało się prace artystów, którzy byli z galerią bliżej związani i ja rzeczywiście raz czy dwa razy brałem w tym udział pokazując, z tego co pamiętam, prace, których jeszcze nie wywiozłem z Bytomia. To była taka niezobowiązująca inicjatywa, chyba nawet nie drukowaliśmy wówczas katalogów. Zresztą, gdzie Kronika miałaby taką kolekcję gromadzić? To było wtedy jedno piętro z niedużym biurem.
Podobno jedna z twoich rzeźb była w patio Kroniki. I została zniszczona.
To było w 1995 roku, kilka miesięcy zajęła mi praca nad zbrojeniami, powstało dziesięć czy nawet więcej form rzeźbiarskich, które najpierw były eksponowane w przestrzeni Kroniki w ramach wystawy. Andrzej Opieczonek, który wtedy zajmował się w Kronice transportem wystaw przewiózł wszystkie i załatwił ludzi, którzy pomogli wnieść je na górę. Każda ważyła ze 300 kilogramów. Potem kiedy Tomek Janikowski zapytał czy nie zostawiłbym części tych rzeźb w patio, zgodziłem się bardzo chętnie. Jakiś czas później faktycznie zostały zniszczone, ale to wcale nie dlatego, że lokatorzy się na nie skarżyli. Młodzież chciała sobie zrobić w patio boisko do kosza, no i przy okazji rozwalili rzeźby.
My w tym czasie wtedy byliśmy w Berlinie: Piotr Lutyński, Leszek Lewandowski, Andrzej Szewczyki i ja. Robiliśmy wystawę w parku Tiergarten, która była zresztą z wielu względów bardzo ciekawym przeżyciem. Miałem tam taką uroczą historię. Tworzyłem rzeźby bezpośrednio na trawniku w berlińskim parku. Jakaś kobieta mnie wtedy zaatakowała, bo uważała, że niszczę trawę. Niestety nie mogłem się wytłumaczyć, ze względu na znajomość wyłącznie języka francuskiego. Wezwała policję. Wybronił mnie dopiero wezwany na miejsce niemiecki kurator naszej wystawy. Przez kolejne dni ta sama pani żywiła mnie, bo uważała, że trzeba pomóc biednemu artyście z Polski. Władze parku najpierw chciały kupić moje prace, które tworzyłem, ale potem zwrócili uwagę, że trawa wokół nich cały czas jest wydeptywana, bo ludzie na nich siadali. Wycofali się, bojąc się kontrowersji.
A wystawa Prywatne przestrzenie z 1997 roku? Jej kuratorem był Piotr Lutyński, prace pokazywałeś Ty, kurator, Andrzej Szewczyk i Leszek Lewandowski.
To kolejna wystawa w Kronice, którą potraktowaliśmy bardzo luźno. Mieliśmy pokazać swoje prace w roboczym anturażu, jakby przeniesione wprost z pracowni.
To interesujące, że mimo burzliwego rozstania z Kroniką na początku lat 90. wielokrotnie do niej wracałeś jako artysta.
Personalne konflikty to jedno, ale ja poświęciłem Kronice dużo czasu i młodzieńczego zaangażowania, więc mi zależało. Sporo młodych ludzi, którzy chodzili na wykłady o sztuce, stało się publicznością tego miejsca na wiele lat, z niektórymi z nich mam kontakt do dzisiaj. Poza tym nie było wielu takich miejsc na Śląsku. To był dobry czas dla Bytomia. Pamiętajmy, że ruszył też wówczas Bytomski Teatr Tańca. Obie placówki stanowiły dla miasta ogromny potencjał.
Obserwowałeś dalsze działania CSW Kronika za czasów Sebastiana Cichockiego, Stanisława Rukszy i to, co dzieje się teraz za Agaty Cukierskiej?
Stach Ruksza współpracował najpierw ze mną w BWA Katowice. Zaprzyjaźnił się z Sebastianem Cichockim, a gdy ten przeniósł się do Warszawy, sam objął stanowisko dyrektora Kroniki. Jeśli chodzi o linię programową bytomskiego CSW, to w moim spektrum zainteresowań jest inny rodzaj sztuki. Uważam jednak, że każde miejsce prezentowania sztuki stanowi wielką wartość. Szanuję działalność Kroniki i uważam, że dotychczasowy autorski program wyróżnia ją na tle innych tego typu przedsięwzięć w Polsce.
Czego byś życzył Kronice na kolejne 30 lat?
Przede wszystkim finansów odpowiednich do planów i oczywiście zespołu z wielkim potencjałem. Zresztą, życzę tego nie tylko Kronice, ale wszystkim instytucjom kultury. W całej Europie coraz mniej środków jest przeznaczanych na sztukę. Bardzo bym chciał, żebyśmy mogli spokojnie planować wystawy i płacić artystom sensowne honoraria. Należy dodać, że galeria Kronika z taką tradycją, jest wielką wartością dla miasta! Zatem życzę kolejnych pięknych lat działalności.